VIVA - Dostałam drugie życie
Jako aktorka zdobyła wiele - ogromną popularność dzięki rolom w "Klanie" i "M jak Miłość" oraz prestiż na deskach Teatru Prezentacje i Ateneum. Przez poważną chorobę - tę najstraszniejszą - mogła wszystko utracić. Ale wygrała walkę z losem. Odzyskała zdrowie, wiarę i pogodę ducha. Żyje dla siebie i swojej córki Inki. I czeka na nową miłość.
Pięknie Pani wygląda.
Małgorzata Pieńkowska: Dziękuję, dziękuję. Przyglądam się teraz sobie i swojemu życiu bez euforii, przystając na chwilę. Jeśli Szef na Górze ma plany wobec mnie, to może nie tak szybko będę musiała zwijać się z tego świata.
Mówi to Pani pogodnie.
Bo choroba wiele mnie nauczyła. Początkowo nikomu o niej nie powiedziałam. Akurat w teatrze nastał okres urlopowy, wtedy przeszłam dwie operacje i pierwszą chemię. Gdy koledzy zobaczyli mnie w peruce, myśleli, że to dowcip. A potem dostałam od nich tyle ciepła, że nie można tego zmierzyć. Nie umiem jeszcze o tym mówić, od razu się wzruszam. Paradoksalnie najwięcej dostałam od ludzi, do których przedtem ciągle miałam jakieś anse.
Nie wygląda Pani na osobę, która miewa anse.
To właśnie jedna ze zmian, jakie się we mnie dokonały. Stałam się o wiele bardziej tolerancyjna. Choroba sprawiła, że poczułam, iż nie wolno wyładowywać swoich emocji na innych. Po ojcu odziedziczyłam charakter choleryczki. Ale teraz wybucham z dużym opóźnieniem. Musi się naprawdę wiele nazbierać.
Pamiętam z jakiegoś filmu zdanie: „Wejdź w swoją głowę i schowaj się tam”. Pani tam się chowa?
Ja bym raczej w swoje serce wchodziła (śmiech). W głowę bym nie chciała, tyle mam w niej myśli. Ukojenie znajduję tam, gdzie jest przyroda, spokój. Odnajduję go też w kościele. Wymiar duchowy ma dla mnie ogromne znaczenie.
Teraz?
Dawniej myślałam sobie, że po coś jesteśmy na tym świecie i że istnieje coś więcej niż tylko doczesność, lecz nie pochylałam się za bardzo nad tymi myślami.
Już Pani wie, po co jesteśmy?
Dostałam drugie życie, żeby się tego dowiedzieć.
I jak idzie?
Powolutku. Kiedyś szłam sobie do przodu z wielką siłą. Wszyscy mówili, że mam dużo energii, pomysłów, i to mi wystarczało. A teraz coraz częściej zachwycam siebie (śmiech).
Ooo, czym?
Superzorganizowaniem. Robię tyle rzeczy jednocześnie. I staję się pasmem zachwytów, że ja to wszystko załatwiłam, bez niczyjej pomocy. Potrafiłam podjąć decyzję i zrealizować ją. Zaczęłam siebie lubić za dorosłe decyzje.
O rozejściu się z mężem?
Też.
Trudna decyzja?
Bardzo. Unikam tego tematu. Było, minęło, zdarza się.
Jest Pani odważna?
Chyba jest to rodzaj odwagi.
Rozstać się z kimś, kto mógłby zaopiekować się nami w razie gorszej formy?
Czasem w życiu podejmujemy takie, a nie inne decyzje. I tłumaczenie się z nich nie ma sensu.
Bo nie zostaje się z kimś ani z wdzięczności, ani z litości?
Dokładnie tak. To byłoby nieuczciwe wobec kogoś i siebie.
Bo w momencie zagrożenia dowiadujemy się, że życie jest krótkie i kruche, i nie wolno go zmarnotrawić?
Że życie jest krótkie, kruche i że jesteśmy sami wbrew pozorom. Nie dlatego, że nie mamy przyjaciół i rodziny, ale dlatego, że pewne sprawy w życiu są przeznaczone tylko dla nas. Takiej intymności nie da się z nikim dzielić.
Pani nie jest sama, ma Pani córkę.
Tak. Mam też wypróbowanych przyjaciół. Ale w chwili narodzin i śmierci jesteśmy samotni, choćby nas trzymało za rękę sto osób.
Ma Pani jeszcze teatr. Scena pomaga w momentach kryzysowych?
Teatr był i jest dla mnie bardzo ważny. Zawdzięczam mu wszystko, co potrafię w aktorstwie, wyostrzył moją wrażliwość. Ostatnio miałam przerwę, ale spowodowana była nie tyle moją chorobą, co przepoczwarzaniem się w dojrzałą kobietę.
Dobrze się Pani czuje z dojrzałością? Dla wielu kobiet to niełatwe.
Miałam takie myśli: Małgosia, to już 40 lat. Co zrobiłaś ze swoim życiem przez ten czas? Co zrobisz z drugą połową? Mogę jednak z czystym sumieniem powiedzieć, że z dorosłością nie czuję się najgorzej. Mam w sobie już tę refleksyjność, której kiedyś mi może brakowało. Umiem przystanąć, przemyśleć coś, nie stawać do wyścigu.
Zagrałaby Pani kobietę z amputowana piersią?
Nie, nigdy. Akurat w takiej roli nie musiałabym grać zbyt dużo, chociaż moje piersi zostały ocalone. W aktorstwie powinno się unikać prawdziwych, realnych emocji.
Kiedy dotyka nas coś bardzo trudnego, traci się grunt?
Nie, przeciwnie. Dotarło do mnie, że w życiu wszystko dzieje się w jakimś celu. I skoro tak jest, to znaczy, że istnieje też Wielka Opieka.
Którą czuje się z góry?
Którą czuje się z góry. Ale to już za mną. Jest pani ostatnią osobą, której mówię o chorobie. Chcę zamknąć te drzwi. Nie chcę być postrzegana przez jej pryzmat, jakby to było jakieś życiowe dokonanie. Koniec, kropka. Jestem aktorką...
Dobrą aktorką.
I chcę być oceniana jako aktorka. Przez to, co zrobiłam zawodowo, a nie co zdarzyło mi się prywatnie. Powinnam była powiedzieć widzom serialu, dlaczego noszę perukę, ale już nie chcę w to wchodzić. Albo rozwód. Jestem jedną z miliona kobiet, które się rozwiodły. Ani pierwszą, ani ostatnią. Żadna tragedia. Życie jest przede mną. Sport, nowe role, tyle rzeczy. Czeka mnie coś cudownego – pewnie pojadę do Chin z przyjaciółmi.
Ale byłaby sensacja, gdyby wróciła Pani z chińskim narzeczonym.
Kto wie? Chińczyków jest tylu, że jest w kim wybierać (śmiech). Czuję się cudownie, bo tyle jeszcze mnie czeka. I mogę się rozwijać jako aktorka. Za każdym razem, kiedy staję przed publicznością, mówię po cichu: „Dziękuję ci, Boziu, że mogę tu stać. I że ludzie mnie nie kojarzą tylko z Marysią z serialu”. A wiele osób mówi, że inaczej teraz gram, że nawet moja Marysia jest inna. Że mam inne oczy.
Wygląda Pani na osobę, która czeka na coś radosnego.
Bo ja... jestem bardzo fajną kobietą. I myślę, że spotka mnie wiele dobrego. Że nie wyczerpałam limitu.
Kończąc temat choroby: kiedy będzie wiadomo na pewno?
Za pięć lat. Nikt nie chce brać odpowiedzialności za rozbudzanie nadziei. Zresztą nie przebiegało to łagodnie, jak się może niektórym wydawało. Ale ja też nie dawałam szansy, by mnie specjalnie traktować. Od razu po operacji ruszyłam do pracy. W trakcie chemii pracowałam, remontowałam mieszkanie i wszystko załatwiałam. A moja córka Inka zdawała do gimnazjum.
Do chwili, gdy otrzymujemy złą wiadomość, czujemy się jak pod ochroną?
Aż tak to chyba nie. Po prostu nie myślimy o tym, że coś nam się przytrafi złego. Pijemy nasz ulubiony sok – że użyję tego porównania – sądząc, że gdy opróżnimy butelkę, kupimy drugą. Ale potem, gdy już wiemy, że następnej może nie być, patrzymy, ile z tej wypiliśmy, a ile nam zostało.
Ktoś wtedy Pani pomógł?
Dom, rodzina. Rodzice. Nie było im łatwo, bo zachowywałam się jak kapryśna mała córeczka. Z jednej strony nie chciałam ich denerwować, ale z drugiej... chciałam być rozpieszczana i stawiać na swoim. Jeśli coś mi się nie podobało, od razu mówiłam, że ja się nie zgadzam. Dawałam im popalić. Wie pani, dorastając nie przechodziłam okresu buntu. Byłam nad wiek dojrzała, odpowiedzialna, wychowywałam młodszego brata. Teraz więc jakby się uwsteczniłam. Nadrabiałam plan, którego nie wykonałam jako nastolatka.
A buntowała się Pani wobec losu?
Nie. Raczej umocniłam się w wierze. Medytowałam. Nie uciekłam od Boga, tylko zbliżałam się do Niego coraz bardziej.
Obiecywała Mu coś Pani?
Bałam się iść w zakłady z Bogiem. Ja – mały pionek. Najtrudniej było powiedzieć Ince. Ona i tak wiedziała, co się dzieje. Jest mądrą dziewczynką. Przysięgłam jej tylko, że nie umrę za wcześnie. I jeśli o coś Boga prosiłam, to tylko o to, żebym mogła dotrzymać tej przysięgi. Inka dodaje mi tyle siły, pewne sprawy ucina, eliminując kolor szary. Dla niej jest białe albo czarne. Nie ma półśrodków.
Dla Pani świat ma jaki kolor?
Czerwony. Chciałabym, żeby był écru. Wszystko jednak dzieje się w czerwonym. Kipię siłą, pomysłami. Ale tak naprawdę fantastycznie czuję się w écru.
Co Pani wtedy robi?
Siedzę na ławce w parku i staram się nie myśleć, tylko być. Albo leżę sobie i jestem wdzięczna, że jest OK. To najfajniejsze momenty. Czuję, że się zmieniłam. Moja przemiana polega też na tym, że nie muszę już być we wszystkim najlepsza. Odpuszczam sobie siebie. I nie każdy musi mnie akceptować. Pozwalam sobie nawet na wrogów.
I nie ma Pani sobie tego za złe?
Odkąd lekarze zabronili mi nadużywać prawej ręki, jeżdżę na turnieje tenisowe z tortem. Wręczam go, siadam i rozmawiamy sobie o tenisie. Gra tam wielu starszych panów. Jednego z nich, bardzo wykształconego i mądrego człowieka, mającego na przedramieniu wytatuowane numerki obozowe, zapytałam, co uważa w życiu za najważniejsze. „Niczego nie żałować”, odparł. No więc ja niczego nie żałuję. Bez wybaczenia sobie własnych słabości nie można iść do przodu. Staram się nie mieć sobie niczego za złe, choć lubię zbierać drobne smuteczki.
Magazynuje je Pani?
Właśnie już nie. Bo z nich nic nie wynika.
Co będzie za pięć lat?
Będę umiała jeździć na nartach. Tata uczył mnie tego, jak byłam dzieckiem, ale zraziłam się, bo mnie zostawił, gdy się wywaliłam. Zakpił ze mnie. Zdjęłam więc narty i na piechotę wróciłam do domu. Przysięgłam wtedy, że w życiu nie włożę nart. Pora to zmienić. Kocham sport i pokonywanie własnych ograniczeń. Jestem aktywna, jak moja mama.
Aktywność dotyczy też mężczyzn. Znana aktorka nie będzie długo sama. Już się mówi, że ukrywa Pani bliską znajomość ze znanym biznesmenem.
Lepszy biznesmen niż ktoś biedny i zakompleksiony (śmiech). Piszą o mnie, co chcą, to cena popularności. Pewnie, że chciałabym się zakochać. Moja przyjaciółka Jola wróżyła mi niedawn... Ja generalnie we wróżby nie wierzę, ale jej pozwalam przepowiadać sobie przyszłość. Mówi: „miłość”.
No właśnie, miłość?
Teraz chciałabym się zakochać w sobie. Na razie chcę poukładać to, co mam do poukładania Nie chcę wchodzić z jednego związku w drugi. Muszę odpocząć. Zatrzymać się, spytać siebie, czego chcę, co dla mnie ważne w związku. I niczego nie planować. Miłość potrzebuje dużo energii, a ja teraz muszę ją mieć dla innych spraw. Znajdzie się sama, co ja będę gdzieś szukać. Może być też tak, że resztę życia spędzę bez faceta. Jestem dość zaborcza, poza tym nie wiem, czy kogoś wpuszczę do swojego gniazda. Jeśli już, to ten ktoś będzie musiał uwić gniazdo dla mnie.
A na razie Pani je wije dla siebie. Zmienia Pani dom.
Zmieniam. To mieszkanie dla córki i dla mnie. Już się nie możemy doczekać. Rysuję, planuję... Lubię łączyć meble nowoczesne i stare. To mieszkanie musi dać Ince poczucie bezpieczeństwa. Ono będzie dla niej.
Gdy będzie Pani szczęśliwa, podzieli się tym Pani ze światem?
Ależ ja jestem szczęśliwa. A najbardziej chyba od momentu, gdy siedząc na ławce w parku przyszpitalnym zobaczyłam mojego kochanego doktora Ludwika Kosmalę biegnącego do mnie z rozwianymi połami fartucha i wymachującego kartką z wynikami badań. I już wiedziałam, że są dobre.
I wtedy właśnie dostała Pani drugie życie?
Wtedy dostałam drugie życie.