Tele Tydzień - Pogodę ducha mam w genach

4 listopada 2000 Polacy po raz pierwszy spotkali się z Marią Zduńską. Od tego dnia stała się jedną z ich ulubionych bohaterek. Natomiast grająca ją Małgorzata Pieńkowska - jedną z najpopularniejszych aktorek.

Trudno Panią rozpoznać "w cywilu". Inna fryzura, te ciemne włosy. To jest zdumiewające jak bardzo jest Pani niepodobna do Marii Zduńskiej z "M jak Miłość".


Gdy ostatnio zapomniałam czegoś z domu i wcześnie rano musiałam wrócić z planu w pełnej charakteryzacji i z moją serialową fryzurą i kolorem włosów - Inka moja 16-letnia córka, która właśnie wstała, podnosząc wzrok, przywitała mnie okrzykiem: Jezus Maria, ja cię takiej nigdy nie widziałam! Nie moja mama!

Czy była Pani w jej wieku, kiedy w Pani nastoletniej głowie powstała szalona myśl: Zostanę aktorką?

Moja mama twierdzi twierdzi, że już jako dziecko o tym myślałam, ale ja tego nie pamiętam.

Recytowała Pani wierszyki w szkole na akademiach? Wyobrażam sobie, że z dezodorantem w ręku zamiast mikrofonu wyśpiewywała Pani poważne piosenki...

Wszystko było. Z tym, że nie z dezodorantem, bo o to było wtedy trudno, tylko z rączkami do skakanki. A na głowę zakładałam rajstopy - to były moje warkocze.

Chciała być Pani gwiazdą?

Nie! Gdy już po szkole w 1988 roku wraz z Jackiem Pałuchą i Formacją Nieżywych Schabuff nagrałam kilka piosenek, w tym przebój "Chciałabym, chciała" - na moje życzenie nie podano mojego nazwiska. Kończylam studia pod koniec lat 80 i długo nie mogłam pojąć, że zaśpiewanie paru piosenek może mieć jakiekolwiek znaczenie w tzw.karierze. Mało kto wtedy wiedział, co to promocja. Ja marzyłam tylko, żeby grać.

Skoro piosenki odniosły sukces, jakiś diablik nie podpowiadał: Małgosia, może ty powinnaś śpiewać?

Te piosenki to był żart, nie traktowałam ich na serio.

Profesor ze szkoły, Jan Englert, nie denerwował się, że traci Pani na nie czas? Nie śmiał się z Pani?

Znając poczucie humoru pana Jana Englerta, myślę, że go to bawiło. Byłam już po studiach, najbardziej interesowała mnie praca w teatrze. I nigdy nie odpuszczałam, zawsze wszystko robiłam na sto procent. Mialam dużo szczęścia, bo już po studiach ktoś podał mi rękę, poprowadził mnie na takie pola, gdzie sama nigdy bym nie trafiła. Dzięki Janowi Englertowi, Tomaszowi Zygadle, Andrzejowi Łapickiemu moje życie zawodowe pięknie się potoczyło. Pewnie, że ostatnio czasem mam chętkę na płodozmian, chciałabym znowu odkrywać następne pola. Ale mam świadomość, że być może to wcale nie jest mi w życiu już pisane (promienny uśmiech).

Proszę zdradzić, w czym tkwi zagadka tego Pani uśmiechu? Pani pogody ducha?

Myślę, że to prezent od Boga. I geny. Próbuję nie zabić tego, co dostalam po babciach i pradziadkach.

A może to pozory? Może na codzień wcale nie jest Pani taka słodka jak Marysia w serialu? Jaka Pani jest naprawdę?

Grzeczna i niegrzeczna. Czasami niewdzięczna. Niraz potrafi mi się coś niepodobać. Na pewno staram się być wierna sobie. I oczywiście nie przekraczać podstawowych zasad mieszczących się w Dekalogu, chociaż przecież jestem tylko człowiekiem, więc popełniam błędy. Ale czy Marisa zawsze była tak nienaganna? W pierwszych odcinkach nie brakowało drażliwych scen z moim udziałem.

Gdy była Pani chora, gazety pisały, że serial uratował Pani życie. Rzeczywiście uratował?

Mam wrażenie, że po części tak. Musiałam wstać, by wyjść do pracy. Spotykałam się z przyjaznymi ludźmi. Oni podali mi rękę, ale nie jako ofierze. Byli pełni szacunku, zachowywali się z dystansem. Nie ekscytowali się tym tematem.

Nie czuła Pani w tamtym czasie litości?

Kompletnie nie. Była taka piękna cisza wokół mnie. Całej ekipie za to jeszcze raz dziękuję. Na planie serialu nauczyłam się też, że nie tylko ja ciężko pracuję. Wszyscy pracują - łącznie z panem w barowozie. On też wstaje o piątej rano. Kiedyś uważałam, że na sukces w serialu pracuje parę osób, dziś wiem, że wszyscy.

Polubiła Pani Marię?

Tak, bo ona ma to, co i ja chciałabym mieć. Stuprocentową zgodę na wszystko, co nas spotyka w życiu. To jest trudne, ale mnie to się coraz częściej udaje i naprawdę wychodzi mi na dobre. Po co walczyć z czymś, na co nie mamy wpływu? Ja, niestety lubię komplikować wszystko, nawet drobne codzienne sprawy. Przykład? Jestem uczulona na gluten, ale są momenty, kiedy nie mogę się oprzeć i wcinam bułeczkę. Mija pół godziny, zaczyna się kichanie i inne przykre konsekwencje. Z drugiej strony orzecież trzeba sobie też pozwalać na błędy.

Czy to prawda, że uprawia Pani medytacje?

Medytacje to może zbyt duże słowo. Ćwiczę jogę, medytuję po swojemu. Łapię dzięki temu pewien luz. I od razu dzień jest inny, lepszy. Tak mi wtedy dobrze na świecie! Odpuszczam wszystkim, a przede wszystkim sobie.

Kto Panią tego nauczył?

Ojciec, rodzice i mój ukochany ksiądz Borkowski za dawnych jeszcze wrocławskich czasów. Ksiądz, bardzo mądry pan, na nikogo nie krzyczał, nikogo nie ganił, nauczył mnie, że Pan Bóg nie grozi palcem, wszystkich kocha bez względu na to, co zrobimy.

Potrafi Pani na co dzień mówić stanowczo "nie"?

Teraz już tak. Kiedyś wydawało mi się, że to co czuję, może być odebrane jako jakaś fanaberia, nie pozwalałam sobie myśleć inaczej niż inni... To przedziwne, ale potrafiłam mówić "nie" tylko w sprawach zawodowych.

Może na tym gruncie czuła się Pani najpewniej?

Może? Debiutowałam już na trzecim roku i za przedstawienie dyplomowe w reżyserii Jana Englerta od razy dostałam nagrodę. Zaraz potem była główna rola w Teatrze TV. Ludzie interesujący się teatrem znają mnie nie tylko i wyłącznie z roli Marysi, aczkolwiek ja się wcale tej roli nie wstydzę. W serialu zagrałam parę takich scen, z których naprawdę jestem dumna. Mam swój skromy wkład w popularność "M jak miłość"

Mówi Pani - popularność. Ludzie witają się z panią na ulicy jak ze starą znajomą?

Zdarzały mi się różne przygody. Kiedyś późno wieczorem jechałam z teatru do domu taksówką. Taksówkarz chciał mnie oszukać przy rozliczeniu - Proszę pana, proszę mi dać rachunek za tę trasę - mówię - bo policzył mi pan trzy razy za dużo. I proszę zgadnąć, co na to taksówkarz. Oburzył się, że Marysię, jestem tak bezczelna! Dostałam ataku śmiechu, bo to przecież on był bezczelny.

Czy Pani może zdradzić koniec, czy Marysia, pani bohaterka, odnajdzie znów swoją miłość?

Pani Ilona Łepkowska już o tym mówiła, więc chyba i mi wolno zdradzić: doktor Rogowski chyba zwycięży. Już się szykuje pierścionek.

Marysia przyjmie te zaręczyny?

Tego jeszcze nie wiem.